niedziela, 5 lipca 2020

"Po godzinach" Ludki Skrzydlewskiej, czyli jak przepadłam na kilka wieczórów.




Autorka: Ludka Skrzydlewska
Tytuł: Po godzinach

Liczba stron: 568

Moja ocena: 6/6



Macie czasami tak, że sięgniecie po pozornie zwyczajną historię, a ona wyjątkowo cudownym zrządzeniem losu okazuje się wręcz skrytym skarbem, za okładką, która trochę kusi, ale nie zdradza, jaka to zasadzka czeka na nas w środku? Miałam tak z jedną powieścią, którą do tej pory wspominam i bardzo ubolewam nad faktem, że nie powstały jeszcze kolejne części. Amber autorstwa Gail McHuhg. Drugą, która wspięła się na piedestał i zajęła cieplutkie miejsce historii, o której szybko nie zapomnę, stała się „Po godzinach” spod pióra Ludki Skrzydlewskiej.




„Proste rzeczy nie stawiają przed nami żadnych wyznań. Czasami warto zaryzykować, żeby zyskać coś więcej.”

Kiedy zakres obowiązków zaczyna wykraczać poza umowę...
Indiana Fisher, absolwentka Harvardu i asystentka dyrektora generalnego w renomowanej bostońskiej firmie deweloperskiej, początkowo żywiła przekonanie, że jej posada będzie trampoliną do sukcesu. Niestety, po roku spędzonym na podawaniu kawy, kserowaniu dokumentów, a przede wszystkim na chronieniu szefa firmy Ryana przed konsekwencjami jego własnej nieodpowiedzialności entuzjazm Indiany nieco przygasł.
Kiedy w Bostonie pojawia się starszy brat Ryana, Vincent - ponury, mrukliwy i zdaniem Indiany raczej podejrzany - życie zawodowe dziewczyny gwałtownie przyspiesza. Rozdarta pomiędzy mieszanymi uczuciami wobec Vincenta, a potrzebą chronienia swojego szefa młoda asystentka wkrótce przekonuje się, że ktoś chce przejąć firmę Ryana. Ktoś, kto nie zawaha się przed żadną podłością, by osiągnąć cel. Indiana, coraz mocniej uwikłana w niejasne układy biznesowe, nie przypuszcza, że i jej może grozić niebezpieczeństwo...

Ludka Skrzydlewska funduje swoim bohaterom przejażdżkę emocjonalnym rollercoasterem. Przejażdżkę, której finału nie da się przewidzieć aż do samego końca. Dołączysz? Niezapomniane przeżycia gwarantowane!”
(źródło: lubimyczytać.pl)

Cholera, dlaczego dopiero teraz trafiłam na twórczość autorki? Wciąż zbieram szczękę z podłogi. Łapałam się w trakcie lektury na tym, że taką perełkę stworzyła nasza rodzima autorka. Poziom? Światowy. Nawet nie żartuję. Ogólnie jestem zakochana w piórze Ludki Skrzydlewskiej. Nie wiem, gdzie ta dziewczyna się przede mną chowała, ale dosłownie na dwa-trzy wieczory dała mi taką samą ekscytację, za jaką tęskniłam i jakiej zawsze poszukuje wśród pisanych historii.

Z początku widząc objętość tej książki, zaczęłam się zastanawiać między dwoma sprawami.
A) Będzie to coś tak dobrego, że niepostrzeżenie skończę i będę jęczeć przez przyszły tydzień do moich domowników, jakim prawem ta historia mogła tak s z y b k o się skończyć (bo przecież prawie sześćset stron to mało, nie?).
B) Ewentualnie powieść okaże się trudnym orzechem do zgryzienia, a strony mozolnie będą lecieć jak ostatnia godzina w pracy.

Z tej dwójki, ku mojej ogromniej uciesze, padło na pierwszą opcję.

Jestem zakochana w opisach kreowanych przez autorkę, jestem zakochana w postaciach, jestem zakochana w wydarzeniach, plot twistach.  Niesamowicie rzetelnym research’u, jaki autorka musiała zrobić, bo życie w korporacji, intrygi czy niektóre wydarzenia brzmiały, jak żywcem wyjęte z codzienności. Po godzinach okazało się diamentem wśród wydobywanych kamieni w jednej z jaskiń, białym krukiem wśród tegorocznych romansów, dosłownie złotym Graalem.

„- No co ty! Przecież laski do mnie lecą jak ćmy do światła. – Logan dumnie wypiął pierś, na co przewróciłam oczami. – Tylko brakuje mi jakiejś traumatycznej przeszłości, żeby mogły mnie pocieszać. Że też nie mogłem we wczesnej młodości wpaść w alkoholizm jak Harry Hole czy coś.

- Kretyn – zawyrokowałam. Mama posłała mi oburzone spojrzenie.

- Indy! Nie przezywaj brata!

- Przecież mam rację – odparłam ze zdziwieniem, na co już się nie odezwała, tylko zasznurowała usta. – Tylko Logan może wpaść na pomysł, żeby tęsknić za mroczną przeszłością, bo laski na to lecą. Najlepiej od razu urwij sobie nogę, jełopie, nad kaleką też będą się rozczulać!

- Uważaj, żebym ja ci czegoś nie urwał!”


Bohaterowie nakreśleni przez autorkę są nietuzinkowi, kompletnie różni, wręcz unikatowi. Powiem tak, pierwszy raz od dawna się zdarzyło, że dosłownie nikt mnie nie irytował. Nawet postawione postacie, które teoretycznie powinny powodować szybszą siwiznę włosa na głowie, okazywali się tak oryginalni, tak pasujący i tak potrzebni, że byłabym chyba wariatką, gdybym miała mieć jakikolwiek zarzut. Indiana, główna bohaterka, mimo że skończyła dwa kierunki i okazała się niesamowicie ambitną dziewczyną, nie przeobraziła się w nadętą korporacyjną modliszkę. Wręcz przeciwnie. Aż chciałoby się mieć taką Indy przy sobie, jako przyjaciółkę.

„- Niech łączy ich z Vincentem. Zmrozi ich samym milczeniem w słuchawkę.”


Jednak prócz samej bohaterki, mamy także dwóch braci. Krew to chyba było jedno z, niewielu, co ich łączyło. Ryan z Vincentem są jak ogień i woda, jak ying i yang. Jak chodzące, przeczące sobie antonimy. Z jednej strony mamy szefa Indiany, Ryana, który jest idealnym przedstawicielem gatunku czarujących playboyów. I wierzcie mi, mimo początkowych awersji, jakie wchodzą do głowy przy takim przedstawieniu postaci, Ryana wręcz się uwielbia. Z takim szefem nigdy nie jest nudno, to jest pewne!

„Vincent nie tylko mówił, ale też pytał? Chyba chciał mnie zagadać na śmierć.”


Jest też drugi brat, ten starszy. Cóż to za kreacja! Ludka stworzyła tego mężczyznę w tak fascynujący sposób, że z każdą kartą powieści, odkrywając coraz więcej z siebie, wkradał się ukradkiem wprost w moje serce, powodując czytelnicze migotanie! Co nie zmienia faktu, że wszystkie postacie są unikalne i nadają całej historii klimat nie do podrobienia.

Ludka Skrzydlewska po mistrzowsku operuje piórem, tworząc pochłaniające czytelnika w całości opisy, które niczym ręka najlepszego malarza, tworzą ruszające się obrazy w głowie. Było ich całkiem sporo, ale dla mnie to wielki atut. Jeżeli są wykwitnie poprowadzone, stają się jak prezenty. Ich nigdy za mało, pamiętajcie.  Całość doprawiła świetnym poczuciem humoru (cholera, nie zliczę ile razy śmiałam się w głos, zaznaczając sobie cięte riposty na poprawę dnia!). Przepadam, kiedy w historii rzuca się na tacę niemożliwie wysmakowany ironicznie-sarkastyczny humor. (Mniam, mniam!).  Intryga i tajemnica?  Mimo tego, że mamy do czynienia bardziej z romansem, rozwikłania tej zagadki nie dało się przewidzieć ot tak. Nieskromnie przyznam, że mi nie udało się zgadnąć, kto stoi za tym wszystkim, więc jest naprawdę dobrze! I och, zapomniałabym. Gdzieś w połowie książki Ludka Skrzydlewska bombarduje nam romansem z prawdziwego zdarzenia, który śledzimy wręcz z rozmarzeniem i rozanielonym wzrokiem. Ach, cóż to za historia!

„Na pewno zapytam, jak długo chodziłeś w pieluchach – mruknęłam, ale Ryan dosłyszał.

- Lepiej zapytaj, ile dziewczyn poderwałem w podstawówce. – Mrugnął do mnie. –To ci da lepszy pogląd na to, kim jestem.”

Po godzinach jest istną perełką. Dla autorki należą się wielkie pokłony, bo wykorzystując puste, często spotykane szablony romansu biurowego, stworzyła historię, od której czytelnik nie jest w stanie się oderwać. Gdyby Po godzinach było filmem bądź serialem, górowałoby w TOP'ce Netflixa na światowym rankingu, zajmując zasłużone pierwsze miejsce. I wierzcie mi, nie przez tydzień.

Za cudownie spędzone wieczory z Indianą, Ryanem i Vincentem serdecznie dziękuję wydawnictwu Editio red.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli udało Ci się przetrwać cały mój wpis, pozostaw po sobie dodatkowo ślad, a będę Ci niezmiernie wdzięczna. Każdy komentarz jest bezcenny, to daje mi siłę i motywację, bo piszę nie dla siebie, ale dla Was. Z góry serdecznie dziękuję! ♥