Liczba stron: 456
Moja ocena: 4-/6
Już od tylu lat z wielką przyjemnością sięgam po książki, a wciąż nie mogę się nadziwić temu, jak wspaniałą przygodą jest czytanie. Jest to niczym genialny, niesamowicie intymny film, który odtwarza się tylko w naszej głowie. I nieważne ilu czytelników sięga po jedną, tę samą książkę. Każdy odbierze ją inaczej. Czasem jest tak, że powieść wciąga nas w swoje sidła niemalże jak kuszący wąż, który zwabił edenową Ewę. Niekiedy nudzi nas, jak flaki z olejem. Momentami zaś balansuje na granicy między tymi dwoma skrajnościami, testując cierpliwość czytającego. No zdarzy się coś w końcu, czy nie? A jak było w przypadku, „Gdy zapadnie noc?” spod pióra Sary Bailey?
„Ma mało cierpliwości, zwłaszcza dla żywych.”
„Detektyw Gemma Woodstock znów prowadzi śledztwo, tym
razem w dużym mieście, do którego niedawno się przeprowadziła. Samotna i
zagubiona, cierpi z powodu ważnych życiowych decyzji, które musiała podjąć. Jej
nowe miejsce pracy to prawdziwe pole minowe, a partner, którego jej
przydzielono, jest wyjątkowo skryty i często okazuje jej wrogość.
Kiedy zamordowany zostaje bezdomny mężczyzna, detektyw
Woodstock zauważa, że czuje dziwną więź z ofiarą, która wiodła samotne życie w
izolacji, mimo że mieszkała w centrum tętniącego życiem miasta. Wkrótce na
planie zdjęciowym filmu ginie znany aktor. Gemma i jej partner muszą odłożyć na
bok wszelkie urazy, by wspólnie odkrywać kolejne tajemnice życia i śmierci
zamordowanego. Kto mógł popełnić tę zuchwałą zbrodnię i kto na niej skorzystał?
Gemma szybko odkrywa, że takich osób jest wiele, a żadnej z nich nie można
naprawdę ufać. Ale dopiero gdy orientuje się, że nawet najbliżsi mają sekrety i
nie można im wierzyć, jej świat zaczyna się rozpadać...
Wciągająca i imponująca kontynuacja Mrocznego jeziora.” (źródło:
lubimyczytać.pl)
To
jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Sary Bailey. Jest to australijska
pisarka, z wykształcenia jest dziennikarką. „Gdy zapadnie noc” jest kontynuacją
losów Gemmy Woodstock, którą można poznać w debiutanckim dla autorki „Mrocznym
Jeziorze”.
„Martwi ludzie często istnieją w świecie, który
ignoruje tradycyjne strefy czasowe, a niektórzy zostają przy życiu, dopóki nie
znajdziemy ich zabójcy.”
Zacznijmy, zatem od początku.
Przyznam, że nie czytałam poprzedniego tomu, ale i bez tego bardzo szybko odnalazłam
się w fabule, jednocześnie domyślając poprzednich wątków dotyczących samej pani
detektyw. Autorka prawdopodobnie kieruje się systemem książka-sprawa. Tutaj
Gemma dostaje w swoje ręce sprawę zabójstwa, którą prowadzi wraz z Nickiem
Fleet’em. No i nie jest źle. Autorka
zręcznie połączyła wątki w całość, urozmaicając śledztwo naszej głównej
bohaterki.
„Jest taki krótki moment, kiedy człowiekowi wydaje się, że to wszystko jest jakąś straszliwą pomyłką. Kilka razy słyszałam od rodzin ofiar, że najgorszy jest dzień po pierwszej przespanej nocy, ponieważ to właśnie wtedy rzeczywistość uderza najmocniej.”
Nie dostaniemy tutaj
bombardowania akcji od samego początku. Przez praktycznie całą powieść jesteśmy
świadkami mozolnego, aczkolwiek ciekawego śledztwa. Błądzimy wraz z bohaterami
od tropu do poszlaki, zachodząc w kolejny i kolejny ślepy zaułek. Z kilku
podejrzanych znów trafiamy na bezlitosne zero, by za chwilę znów obstawiać
nowego kozła ofiarnego. Zadziwiające dla mnie było to, że dopiero koło trzy setnej
strony zaczęło dziać się coś więcej, a jednak w trakcie lektury nie zanudziłam
się. Przyjemnie było iść śladami panny Woodstock, próbując wraz z nią rozwikłać
tę zagadkę. A później? Później to już mamy śmietankę na torcie, nie jest to
wisienka, bo nie ma tutaj spektakularnego bum, ale kremowa przyjemność jest w
stanie nas doskonale usatysfakcjonować.
„Życie jest takie zero-jedynkowe, a przejście na
stronę śmierci trwa tylko krótką chwilę, bez względu na to, kim jesteś.”
Pierwszy raz od dawna nie
potrafię stwierdzić poziomu mojej sympatii względem bohaterów. Oczekiwałam od
Fleeta bycia dupkiem, a jednak…był w miarę przyzwoity? Wbrew pozorom, zamiast
przyprawiać moje czytelnicze nerwy o pomstę do nieba, wręcz wyczekiwałam jego
komentarzy czy udziału w śledztwie. Zaś, jeżeli chodzi o Gemmę, tu sprawa się
nieco komplikuje. Zdaje sobie sprawę, że autorka zapewne celowo postawiła na
taką kreację. Da się wyczuć w niej pewną niestabilność, która przekładała się
na różnego rodzaju wybory bohaterki czy jej wewnętrzne rozterki, co w ogólnym
rozrachunku dało wydźwięk bardzo realistyczny. Bailey ukazała w Gemmie swego
rodzaju człowieczeństwo, widać, że detektyw kocha swoją pracę jednocześnie
przeżywając wszystko, czego jest świadkiem. Wiadomo, nie powinno się przenosić
swojej pracy na życie prywatne, ale mając taką profesję, a nie inną wydaje się
to być niemalże niemożliwe.
Co do samego pióra autorki,
nie mam większych zarzutów. Co prawda opisów było sporo na łamach całej
powieści, ale okazały się one na tyle zręczne i trafne, że wręcz przyjemnie
było oddawać się przemyśleniom Gemmy, szczególnie tym dotyczącym życia i
śmierci. Kruchości istnienia, ludzkiego cierpienia, nieuniknionej straty. Tu
jest dobrze, nawet bardzo dobrze.
„Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby morderstwa,
ból i cierpienie raz na zawsze zniknęły z naszych ulic. W głębi serca
podejrzewam, że ja sama też bym zniknęła.”
„Gdy zapadnie noc” jest powieścią wprawnie
skonstruowaną, która przenosi nas do zawiłego śledztwa, nie pozwalając
praktycznie do samego końca przewidzieć punktów prowadzących z początku do
rozwiązania sprawy. Jeżeli poszukujecie rzetelnej lektury, która wprowadzi Was
na kilka wieczorów w stabilne śledztwo, powieść Sary Bailey jest odpowiednim
wyborem.
Za towarzystwo Gemmy niezmiernie dziękuję wydawnictwu
Editio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli udało Ci się przetrwać cały mój wpis, pozostaw po sobie dodatkowo ślad, a będę Ci niezmiernie wdzięczna. Każdy komentarz jest bezcenny, to daje mi siłę i motywację, bo piszę nie dla siebie, ale dla Was. Z góry serdecznie dziękuję! ♥