Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją powieści, której powstania się
nie spodziewałam. A może lepiej, otoczki, w jakiej się narodziła i wpadła w
nasze – czytelnicze- ręce. Szczerze powiedziawszy, pierwszy raz w życiu jestem
świadkiem literackiego coming-out’u. Oczywiście mowa o Skandalu autorstwa…
Katarzyny Nowakowskiej.
„Nigdy nie miałam problemów, a jednak nie czułam się spełniona i szczęśliwa. Nie byłam kompletna, a moja romantyczna dusza umierała, bo nikt jej nie karmił.”
„ONA przyzwyczaiła się do spełniania oczekiwań innych. ON zawsze dostaje to, czego chce.
ONA jest żywiołową, lubianą przez wszystkich córeczką tatusia milionera, która – gdy światła gasną – zamienia się w prawdziwą femme fatale.
ON jest wycofanym, gburowatym i nudnym angielskim arystokratą.
Na pierwszy rzut oka różni ich wszystko. Łączy? Niewytłumaczalne napięcie i… tajemnice. Ale czy wypada, żeby Julia uwiodła najważniejszego klienta swojego ojca?
Skandal wisi w powietrzu…”(źródło LC)
Tajemniczy ten opis,
co?
Zacznijmy od początku, jak można się domyślać, bardzo, ale to bardzo lubię twórczość Kasi. Od dawna śledzę jej karierę pisarską i muszę przyznać, że powieści, które wychodzą spod jej pióra idealnie wpisują na mój perfect wieczór relaksu. Wydanie powieści, już nie pod pseudonimem, a pod własnym imieniem i nazwiskiem to całkiem spore posuniecie, które na pewno wymagało odwagi. Jednak nie martwcie się, Kasia nie postanawia uśmiercić słynnej Haner, co to, to nie!
„Nikt nie widział tego, że się dusiłam. Wprawdzie ukrywałam to pod przeróżnymi maskami. W pewnym sensie może i byłam aktorką? Udawałam, że mi to wszystko pasowało, ale teraz ojciec wyznaczył mi taką rolę, na którą kompletnie nie byłam gotowa.”
Skandal miał być
inną historią i powiem szczerze, to czuć. Czy jest to coś złego?
Niekoniecznie. Chociaż muszę przyznać, że na samym początku odłożyłam powieść i
musiałam do niej zasiąść na poważnie. Tak tip-top. (Po chłopsku! Myślę sobie,
Ty nie przeczytasz?!). Czym to było spowodowane? Przyzwyczajeniem, że skoro
autorka, to otrzymamy: autorka = bombardowanie czytelnika, non stop, jak z
karabinu maszynowego (Alert! Drama! Alert! Drama! – Nie to żeby coś, ja to
właśnie uwielbiam). A tutaj tego nie było.
Akcja szła
spokojnie, swobodnie, niemalże aksamitnie. W stylu autorki też dało się wyczuć
dojrzałość, coś innego od tego, co do tej pory przeważało w jej powieściach. To
coś nowego, nieco świeższego, zdecydowanie bardziej stonowanego. Myślę, że mogłoby to się spodobać czytelniczkom, którym nie podeszła Kasia, jako Haner.
„To piękne i smutne zarazem. Kochać kogoś tak bardzo, że nawet po jego śmierci nie jesteś w stanie ułożyć sobie życia z kimś innym.”
Mamy główną
bohaterkę. Julię Widawską, córkę bardzo bogatego człowieka. Co nasuwa się nam
na myśl? Nadęta, mało inteligentna? Nie, zdecydowanie nie. Julia jest całkiem
fajną, bardzo przyziemną dziewczyną. Nie ma rozmiaru zero, nie szczyci się
fortuną ojca, nie uważa za boginię, u której stóp powinien padać każdy. Ma
także swoje wady, jak i zalety. Żyje ona
(Mogłabym, praktycznie, porównać Julię do Solange – siostry Beyonce. Tym, że
tutaj według innych samą Bey okazała się siostra głównej bohaterki aka „Królowa
lodu”.) W „cieniu” swojej siostry Igi, która jak cokolwiek robi, robi to
idealnie i perfekcyjnie (A przynajmniej w jej mniemaniu).
„Spojrzał na mnie.
Wyglądał jak zwykle. Nienagannie i elegancko.
Był wściekły.
Jak zwykle.”
Pojawia się też
James (nie, nie James Bond, chociaż elegancki ubiór ich łączy) Windsor. Tak,
Anglik. Los płata takiego figla, że to Julia musi współpracować z ów
człowiekiem z krainy herbaty i bekonowych śniadań. Sama jego kreacja, jak by to
ugryźć... Miał być nadętym gburem i taki był, jednak na łamach powieści powoli,
powolutku (żółwim tempem, tak dla sprostowania) roztapiał ten lodowy mur (nie,
nie autorstwa Igi), jaki czytelnik sobie postawił przed nim. No, bo jak tu
polubić takiego, co najczęściej burczałby tylko pod nosem? (A znam takie
przypadki, ciężkie bardzo! Ledwo szło się powstrzymać od morderstwa, z James’em
miałam podobnie!) Ale! Uwaga, polubiłam go, nie na długo, ale to nie była
czysta nienawiść. W zasadzie, ciekawi mnie ten Anglik, nie będę ukrywać.
„ – Nie? – zapytał, a w jego głosie było coś takiego, co w sekundę sprawiło, że się podnieciłam.
- Nie.
- To mi pokaż. – rzucił nagle.”
Katarzyna Nowakowska stworzyła naprawdę bardzo dobrą powieść,
rozwijającą się stopniowo na kartach książki. Akcja płynie powolutku, niczym
mały strumyk gdzieś na łące. Czasem pojawiają się zakręty, które w ogólnym
rozrachunku, wychodzą bardzo na plus całej powieści. Mamy szczyptę humoru i
ciętych odzywek, które są charakterystyczne dla autorki, a jednak nie ma to
wulgarnego wydźwięku. Mamy sceny zbliżeń, jednak są one wysmakowane, nie pojawiają
się co chwilę. Jest przyjemnie. Jednak Kasia nie byłaby Kasią,
gdyby nie zrzuciła na czytelnika bomby. I to na koniec powieści. (Pytam się,
jak można tak zostawić czytelnika! Jak?)
Skandalem nie okazała się cała powieść, a to, co serwuje ona na
koniec. Jest to obietnica tego, co nadejdzie i muszę przyznać, że już nie mogę
się doczekać. Będę wypatrywać kolejnych
tomów i mam nadzieję, że ten Skandal nie wywoła wielkiej lawiny! (Dobra, mam
ogromną nadzieję, ale właśnie to uwielbiam!)
I wiecie, co? Fajna ta Nowakowska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli udało Ci się przetrwać cały mój wpis, pozostaw po sobie dodatkowo ślad, a będę Ci niezmiernie wdzięczna. Każdy komentarz jest bezcenny, to daje mi siłę i motywację, bo piszę nie dla siebie, ale dla Was. Z góry serdecznie dziękuję! ♥