Autor: Daniel Lachendro
Tytuł: Artystka
Liczba stron: 284
Moja ocena: 3+/6
Jednym z najgorszych uczuć (matulku, czemu ostatnimi czasami
zaczynam recenzje w ten sposób?) jest niewypowiedzenie słów na czas.
Niewykonanie jakiejś czynności. Przecież przytuliłoby się tę osobę trochę
mocniej, dłużej, gdybyśmy mieli świadomość, że jest to ostatni raz, prawda?
Bohater książki, którą dzisiaj Wam przedstawię, też coś podobnego odczuł.
„Znane powiedzenie głosi, że „co cię nie zabije, to cię
wzmocni”. Jednak mieszkający w słonecznej Maladze Raul nie potrafi uwierzyć w
te słowa. Młody mężczyzna wciąż boryka się z nawiedzającymi go wspomnieniami
koszmarnego, wypełnionego przemocą dzieciństwa. Próbuje odnaleźć się w dorosłym
życiu, w czym pomaga mu Alice, sąsiadka, z którą łączy go coś znacznie więcej
niż przyjaźń. Wkrótce jednak dziewczyna postanawia rozpocząć nowy etap w swoim
życiu i wyjeżdża na stałe do Tajlandii, zostawiając za sobą całą przeszłość, a
Raul ponownie musi stawić czoła samotności. Czy uda mu się dostrzec, jak wiele
stracił? Czy będzie miał drugą szansę na spełnienie marzeń o prawdziwej
miłości?” (źródło: lc)
Rzadko kiedy przedstawiam opis w ten sposób. Tym razem
chciałam, żebyście wiedzieli, co tak naprawdę będę miała na myśli. (woah, a
ostatnio coraz trudniej mi je wyrazić!) Czytając ten opis ma się wrażenie, że
czeka nas obyczajowa historia, gdzie bohaterowie mają naprawdę spory bagaż
doświadczeń. Jednak tych, którzy liczą na taką lekturę muszę po prostu ostrzec.
Powieść mogłaby się pokusić o miano literatury erotycznej. Nie mówię nie, bo
bardzo szybko zmieniłam pryzmat patrzenia na tę powieść, ale do tego wrócę.
Tym razem za piórem usiadł mężczyzna i da się to wyczuć, ale
nie jest to coś złego. Wręcz przeciwnie. Rzadko miewam okazję sięgać po tego
typu literaturę pisaną przez mężczyzn, a w zasadzie to szkoda. Powiem tak: jest
to ciekawe doświadczenie i powiem każdemu, by nawet się nie wahał. (ja tu pitu,
pitu, a trzeba wziąć się za konkrety)
Bohaterowie, oj ci bohaterowie. Raul jest młodym mężczyzną o
troszeczkę (dobra, jak byk atakujący toreadora) wybuchowym temperamencie.
Lubię takie skomplikowane charaktery, widać było, że autor miał bardzo
określony zamysł na tę postać i konsekwentnie w to brnął, jednak zabrakło mi
trochę więcej tych jego bolesnych wspomnień. Owszem, one były i dawały sporo do
myślenia, ale ja (najchętniej) weszłabym w głowę bohaterowi i tam została. Mamy
też Alice, no kurczę polubiłam ją! Świetna babka, ale tak mi jej mało było.
Szczerze? Chciałam ją bliżej poznać (jakkolwiek by to nie brzmiało! Umywam ręce!),
a dopiero pod koniec powieści uchylone zostało co nieco.
Historia. Jakby to ugryźć, żeby było dobrze. Początek mknie,
jest przyjemnie i lekko. Nieco wulgarnie, ale ma to w sobie coś
niezobowiązującego. Druga połowa książki, no tu mamy troszkę więcej. Czuć
rozterki i pożądanie, okazało się naprawdę dobrze. I końcówka, jakby zaatakowała
nas raptem, gwałtownie, bez słowa wyjaśnienia. I tak człowiek zastanawia się
czy coś ominął, czy może jednak nie. A dlaczego tak? Kiedy to się stało?
Historia ma potencjał, jednak odniosłam wrażenie, że gdyby
wydarzenia i wątki zostały bardziej rozbudowane, nabrałaby ona mocy.
Jednak nie narzekam. Artystka okazała się dobrą powieścią
bardziej dla młodego-dorosłego pokolenia, które wie, jak teraz polega
wkraczanie w dorosłość. I jest to fajne, niepodkolorowane, takie prawdziwe. Lektura koniec końców okazała się przyjemna
w sam raz na jeden wieczór.
Za możliwość poznania losów Raula serdecznie dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli udało Ci się przetrwać cały mój wpis, pozostaw po sobie dodatkowo ślad, a będę Ci niezmiernie wdzięczna. Każdy komentarz jest bezcenny, to daje mi siłę i motywację, bo piszę nie dla siebie, ale dla Was. Z góry serdecznie dziękuję! ♥